Tron: Legacy

Autor: Anya , piątek, 31 grudnia 2010 02:44

Tak, właśnie wróciłam z kina i zamierzam podzielić się z Wami swoimi wrażeniami:D. Od razu zaznaczam, że dobrze byłoby, gdyby czytały to osoby będące już po seansie, bo zawartość spojlerów pewnie będzie duża (jako że zamierzam odpowiedzieć na kilka moim zdaniem bezpodstawnych zarzutów wobec tego filmu:P). Zaznaczam też, że "Tron" nr jeden to lwia część mojego dzieciństwa i jeden z najulubieńszych filmów, więc na dwójkę czekałam z wielką niecierpliwością, zwłaszcza po interesujących i ładnych trailerach. No więc, zaczynajmy, póki wszystkie wrażenia są na świeżo!

(Zaznaczam też, że "opinia jest jak dupa - każdy ma własną" i ja wyrażam tu jedynie swoje zdanie. Jeśli ktoś myśli inaczej, nie znaczy to, że nie ma racji, a ja bynajmniej nie twierdzę inaczej, nawet próbując odpowiadać na argumenty. Moja wizja, moja sprawa. Gwoli ścisłości.)

Zacznijmy od tego, na co się najbardziej narzeka w przypadku filmu "
Tron: Dziedzictwo" - fabuła, a raczej jej brak. Krew mnie zalewa. Jak to - brak fabuły? Brak fabuły to był w "Adventureland", którego po obejrzeniu autentycznie nie potrafiłam streścić. W "Tronie" fabuła jednak jest. Nie jest może najwyższych lotów, nie porusza problemów egzystencjalnych i ratowania całego kosmosu, ale jest. Młody chłopak, spadkobierca Encomu, dostaje się do Sieci, gdzie ponoć jego ojciec wezwał swojego starego kumpla (kto pamięta 'jedynkę', hę?:)). Spotyka najpierw kolesia będącego klonem tatuśka, a później samego ojca, który prowadzi w Sieci pustelnicze życia wyrzutka po tym, jak został odcięty od możliwości powrotu. Młody wpada na pomysł, jak przetransportować ojca do domu i przy okazji utrzeć nosa Clu, głównemu bardzo-złemu-panu, który panoszy się w Sieci i tworzy 'idealne społeczeństwo', jak zlecił mu kiedyś Flynn. A że osiąga to przemocą i terrorem, to trudno mu się dziwić. Najlepszy i najłatwiejszy sposób na dyscyplinę, jak mniemam. Później pojawia się jeszcze kilka postaci - obowiązkowo śliczna bohaterka, która pomaga naszemu uroczemu chłopaczkowi (notabene, moim zdaniem strasznie marny aktor, podobnie jak Hayden Christensen posiadający maksymalnie trzy wyrazy twarzy). Gry, tak jak w 'jedynce', stanowią sporą część całości i są oczywiście bardzo widowiskowe (a raczej na tyle, na ile się da, ale o grafice później). Obowiązkowo kilka elementów humorystycznych (piesek głownego bohatera i włamywanie się do Encomu, ach, ta młodość), miłości zbyt wiele nie było, chyba że tej ojcowskiej, plus jedna nieco patetyczna scena pary odjeżdżającej w stronę słońca - w pełni jednak uzasadniona, ładna i z sensem. No i oczywiście postać Trona, która pojawia się w zaskakującej roli 'przekonwertowanego' programu, który 'nawraca' się w ostatniej chwili i coś czuję, że powróci w kolejnej części (bo nie wątpię, że ona powstanie, a nawet mam taką szczerą nadzieję). Ojciec i syn, to, co stało się z Siecią, Użytkownicy, którzy są traktowani jako zło konieczne, a w 'jedynce' - bogowie, dziedzictwo Encomu i Flynna, relacja Flynna i Clu... Jeśli to nie jest fabuła, to ja nie wiem, co jest. Przepraszam, ale nawet, jeśli to wszystko jest przedstawione prosto i w sposób taki, że trafi do każdego, to jakby nie patrzeć - fabuła JEST.

Grafika. Ludzie zarzucają, że marna. A ja mówię - takiego wała. Kto widział jedynkę przed pójściem na "Dziedzictwo"? (kto nie widział, niech się nie przyznaje, bo zastrzelę) Sieć była - uwaga - Siecią linii, podobną w budowie do twardego dysku, czego więc oczekiwać od nowej części? Wydaje mi się, że oddali 'stary' wygląd Sieci wręcz idealnie, zważywszy na to, że szczególnego bogactwa dizajnu to tam nigdy nie było. Light-Cycles, nowe uniformy, budynki, samoloty (za nie wielki plus - pokochałam sceny pościgów powietrznych). Że scen w 3d było mało, to prawda, można było je lepiej wykorzystać, ale mnie to jakoś w ogóle nie przeszkadzało, bo i tak wygląd Sieci mnie powalił na kolana. Tak, lubię taką stylistykę, więc moim zdaniem grafika "Dziedzictwa" bije grafikę "Avatara". Nie efekty, ale grafika. Bo całość skomponowana jest przepięknie mimo całej swojej prostoty i braku dojebanych w kosmos fajerwerków.
O aktorstwie już wspomniałam, główny bohater nieco mnie irytował, ale lepszy on, niż Zac Efron czy Justin Bieber (tak, ten drugi ma zacząć niedługo grać w filmach, a pierwszy... hmm, podobno ostatnio się wyrobił, uwierzę jak zobaczę). Olivia Wilde - no śliczna, urocza i w ogóle, ach och. Bridges - jak zwykle. Ogólnie bez szaleństw, ale nie jest tragicznie. A teraz zagwozdki fabularne.

Jakim cudem Quorra, jako ISO, przeżyła po przeniesieniu się do naszego świata - a kto powiedział, że nie może tego zrobić? Sam Flynn powiedział, że nie wie, czym albo kim są ISO. Może więc powstali z myślą o tym, żeby przenieść się do naszego świata i dzielić się swoją wiedzą? Taka jest moja teoria, wydaje mi się to najbardziej prawdopodobne. Opcja, że Flynn ich przeprogramował nie wydaje mi się możliwa, ponieważ sam przyznał, że nie do końca poznał ich kod, bo jest skomplikowany i w ogóle.

Niewykorzystana postać Trona - no cóż, pojawia się dość często, choć z początku nie wiadomo, że to Tron. Moim zdaniem nie potraktowano go po macoszemu, po prostu tym razem kto inny był głównym bohaterem. Jak znam życie, nasz (a przynajmniej mój) ulubieniec powróci w kolejnej części i będzie rządził niepomiernie. A jako Rinzler wymiatał i - przyznam się szczerze - doszłam do wniosku, że to on jest moją ulubioną postacią z tego filmu.

Przerost formy nad treścią, przereklamowany - sratatata. Jakimś dziwnym trafem o każdym reklamującym się bardziej intensywnie niż np. "Źródło" Aronofsky'ego czy inny "Never Let Me go" (które to - obydwa - uwielbiam) mówi się, że jest 'przereklamowany' (tylko w tym roku słyszałam taką opinię o chyba szesnastu filmach, aaaaa). Przerost formy nad treścią? Moim zdaniem jaka forma, taka treść - prosta, a nawet banalna, ale będę bronić tego, że jest na poziomie. A że promocja była dość agresywna, to mi akurat nie przeszkadza, bo plakaty były ładne.

Dwójka straciła mitologię i polot jedynki - tak się często dzieje, niestety dwójka prawdopodobnie nastawiona była na inne cele, niż jedynka (kasa, efekty, dobra zabawa). Mnie się jednak dwójka podobała i uważam, że wszystkie problemy i zagadnienia poruszane w jedynce dotyczą również dwójki. Problem Użytkowników itd. Więcej o tym napiszę pewnie w osobnym poście, kiedy to po raz szesnasty obejrzę jedynkę, bo jakoś tak mnie naszło:P.

Alkohol i 'pijący' program - halo, programy są tworzone przez ludzi, prawda? Ten program 'alkoholik' mógł być albo żartem programisty (typu biuściactej laski siedzącej na pasku zadań), albo programem z błędem (w wyniku którego popadł w nałóg - brzmi absurdalnie, ale to w koncu sci-fi:D). A alkohol? Nigdzie nie jest wprost powiedziane, że to był alkohol. Może Użytkownicy przynieśli ze sobą jakieś jego projekcje i się już ostało? Tak samo jak impreza wśród programów. Moim zdaniem to wina Użytkowników, którzy byli - jakby nie patrzeć - ludźmi.

Okej, póki co to na tyle. Jak sobie coś przypomnę, to jeszcze edytuję. Póki co wystawiam ocenę
8/10 i polecam film w zasadzie wszystkim. No, może poza tymi, którzy po każdym filmie oczekują powalenia na łopatki i rozkurwienia kosmosu oraz katharsis.

A, zapomniałabym. Daft Punk odwalił kawał dobrej roboty przy muzyce. Ścieżka dźwiękowa
9/10.

0 Response to "Tron: Legacy"

Prześlij komentarz