Memories

Autor: Anya , sobota, 26 lutego 2011 11:47



Oceansize - The Frame

Ebb

Autor: Anya , piątek, 25 lutego 2011 21:49

Dzisiaj notka nieco refleksyjna, bo i wydarzyło się coś, przy czym warto się tej refleksji poświęcić. Dzisiaj mianowicie zakończył działalność mój ulubiony zespół. Po 12 latach współpracy postanowili poświęcić się innym projektom i zamknąć ten rozdział w swojej muzycznej karierze. Chociaż w sumie nie wiem, czy mozna to nazwać karierą, gdyż nie była to muzyka dla wszystkich.

Dear Friends,

We regret to inform you that Oceansize has split up.
An explanation for this occurrence is neither forthcoming or indeed necessary.
All that remains is to say THANK YOU for being there for us. It's been a very eventful and life-affirming 12 years.

We'll miss you.


There will be more music from each of us as soon as possible.


Oceansize jest dla mnie bardzo ważnym zespołem i zawsze takim będzie. Nagrali trzy albumy, które całkowicie zmieniły moje podejście do muzyki i były dla mnie objawieniem kompozycyjnego geniuszu. W swoich niejednokrotnie siedmiominu towych nawet kawałkach nikt nie potrafił zawrzeć tylu emocji, co Oceansize. Nikt nie potrafił stworzyć tak pięknej i zaskakującej kompozycji, nie miał tak niesamowitego brzmienia. Wiele razy będę wracać do pamiętnego koncertu we Wrocławiu, kiedy pierwszy raz usłyszałam ich na żywo. Może zabrzmi to pretensjonalnie i banalnie, ale ich muzyka towarzyszyła mi w wielu ważnych momentach mojego życia i pozwalała czasem na oderwanie się od problemów. I wokal, wokal będący kolejnym instrumentem, rzadko wybijający się na pierwszy plan, płynący ze wszystkimi instrumentami, wyrażający więcej emocji, niż kiedykolwiek zdarzyło mi się usłyszeć w jakimkolwiek utworze.
Dla mnie Oceansize stali się i pozostaną legendą, ze społem, którego się nie zapomina, produktem pracy geniuszów muzycznych i niesamowitych ludzi, którzy całe serce włożyli w to, co chcieli tworzyć. Wielopoziomowe utwory sprawiają wrażenie niesamowicie skomplikowanych konstrukcji, podczas gdy prawdziwym pieknem tej muzyki była jej prostota, ale zmontowana w taki sposób, że utwory w stylu "Ornament/The Last Wrongs" czy "Superfluous to Requirements" potrafiły przyprawić o dreszcze. Tak, to zespół jedyny w swoim rodzaju. Nie do podrobienia, nie do naśladowania, nie do inspirowania się. Mam nadzieję, że zostanie zapamiętany tak długo, jak na to zasługuje.

Time won't change a thing when I'm gone (...) I'm not the picture now I am the frame

Bug Eyes

Autor: Anya , poniedziałek, 21 lutego 2011 20:06

No dobra. Zamiast wgapiać się bezcelowo w monitor i cierpieć, biorę się za pisanie. Na pierwszy ogień idzie fanfic z "Uncharted 2", bo mam kilka uwag fabularnych:P a później się zobaczy.
Czasem sobie myślę, że moje życie byłoby łatwiejsze i bardziej bezstresowe bez fejsbuka.

Broken Paradise

Autor: Anya 00:13

No i szykuje się tydzień siedzenia popołudniami przy konsoli. Nie, żebym narzekała. Może i lepiej, że w końcu będę miała czas sobie pograć i nadrobić zaległości, bo kilka gier czeka na przejście (a kilka na powtórne, m. in. "Uncharted 2" po ściągnięciu nowych skórek dla bohatera:P). Smutno mi tylko trochę, że muszę sama spędzać czas.

Raise Your Flags

Autor: Anya , wtorek, 15 lutego 2011 20:47

raise your flags
you've had enough of all the shit you cannot write down
alone, you mark your time
wait long
i'll watch him for you
change your mind when you change your clothes
i know
but that's not the point
show me something i won't forget
i don't
don't think
don't think that you can
one more time
i'll pay my piece
it won't change anything
pay no mind
it all goes on
until it stops

Studnia

Autor: Anya 11:53

Nie radzę sobie. Taka prawda.

Splash

Autor: Anya , poniedziałek, 14 lutego 2011 00:28

Ferie, ferie - i po feriach... muszę przyznać, że bawiłam się świetnie, nie licząc drobnych domowych dram i mrocznych historii:P przyjechał do mnie Łukasz (na cały tydzień<3), jeździliśmy na nartach, obijaliśmy się, graliśmy w "Little Big Planet" i inne dziwne gry, no a przede wszystkim dużo czasu spędziliśmy razem, co bardzo pozytywnie mnie naładowało. Zwłaszcza, że od wtorku zaczną się pewnie kolejne próby i spotkania co najwyżej raz w tygodniu.

Mam ambitny plan skończyć wreszcie moje historie. Rozpoczęłam ich już za dużo, zaplanowałam ich zbyt wiele, żeby tak po prostu spoczywać na laurach. Jak tylko doczytam książkę, na którą od dawna polowałam (Kazuo Ishiguro - "Nie opuszczaj mnie"), to zabiorę się najpierw za śpiącą, a później może Edena. Musiałam go na chwilę odłożyć, bo pewna drastyczna zmiana w sposobie kreowania rzeczywistości całkowicie odwróciła moje postrzeganie niektórych bohaterów i wątków, co wiązało się (i dalej wiąże) z wieloma kolejnymi zmianami, na które niekoniecznie mam chwilowo siłę. Nie wybaczyłabym sobie jednak, gdybym nie dopracowała tej powieści najbardziej, jak to tylko możliwe.

Miałam ostatnio trochę czasu, żeby przemyśleć niektóre rzeczy. Przypomniałam sobie, że mój dawny przyjaciel odchodząc ode mnie zarzucił mi, że 'dawałam mu nadzieję na coś więcej'. Chyba dotarło do mnie, skąd to się mogło wziąć. Robiłam wszystko, żeby go przy sobie zatrzymać, bo bardziej bałam się stracić jego - najbliższego przyjaciela i 'najbratniejszą' duszę kiedykolwiek - niż mojego (byłego już) faceta. I to chyba nie było tak, że ja coś do niego czułam - coś poza miłością przyjacielską oczywiście. Po prostu nie kochałam już mojego byłego chłopaka. A że męczyłam się w związku z nim jeszcze przez jakieś dwa kolejne miesiące, to już inna bajka, a jej zakończenie - jak to w bajkach bywa - ostatecznie jest bardzo dobre, w klasycznym, disneyowskim stylu. Poza tym straconym przyjacielem oczywiście, ale nawet Disney ostatnim czasem się troche wypaczył.

No i wyszła taka notka o wszystkim i o niczym. Dziwnie się poczułam wróciwszy dzisiaj do Warszawy. Z każdym kolejnym powrotem uświadamiam sobie, że w zasadzie poza Łukaszem, bliższymi znajomymi (których mogę policzyć na palcach jednej ręki) i studiami (trzeba w końcu napisać tę magisterkę) nie mam tu po co wracać. Czasem przed powrotem nachodzą mnie takie myśli, że chciałabym zostać u siebie, nigdzie nie wyjeżdżać, zaszyć się w moim miasteczku i tam sobie spokojnie egzystować. Kto wie, może tak będzie po studiach? A może zmieni się moje nastawienie do tego wszystkiego?
Szczerze, gdyby nie Łukasz, który temu wszystkiemu nadaje zupełnie inny i bardziej radosny wymiar, to mogłabym z czystym sumieniem powiedzieć, że o wiele więcej w tym mieście straciłam, niż zyskałam. Znajomi, przyjaciele, czas, pieniądze. Na szczęście jego osoba w pełni mi to wszystko rekompensuje. Co do znajomych - owszem, pojawili się nowi, ale czy mogę ich nazywać przyjaciółmi? Magu pisała ostatnio na blogu o przyjaźni i sama zaczęłam się nad nią zastanawiać. Szczerze, to w chwili obecnej ja jak przyjaciół traktuję jakieś 6 osób, za to w zamian to samo dostaję od dwóch. Tak, DWÓCH. Coś tu chyba jest nie tak.